Czas okołoświąteczny służy retrospektywnym przemyśleniom. Dla mnie to czas, w którym dołączam do grupy trenerów bijących się w piersi za szkolenia ludzi z zarządzania sobą w czasie.
Przez ostatnie 30 lat, powstało mnóstwo soczystych teorii i modeli, które nauczyły nas jak zrobić WIĘCEJ w MNIEJ. Zanurzeni w konsumpcyjnej rzeczywistości, doprowadzilśmy się jako społeczeństwo do stanu, w którym upychamy w nasze agendy (tak samo jak w koszyki, maile, brzuchy) za dużo.
Ej, jednak mnie nie będzie!
Ja miałam kilka momentów przebudzenia. Większość była bolesna,
Raz w roku robię dużą imprezę imienionową. Bardzo mi zależy, żeby spotkać w jedym miejscu wielu przyjaciół dlatego lista gości jest długa. Zazwyczaj chcę, aby odwiedziło mnie 30tu gości. Za pierwszym razem zaprosiłam 30 osób, wszyscy potwierdzili, przyszło 5. To była najbardziej drętwa impreza sezonu, a ja w traumie nie organizowałam nic przez 3 lata. Później byłam mądrzejsza: zaprosiłam 60, potwierdziło się 40, przyszło 15.
Mój eksperyment trwa. W zeszłym roku zaprosiłam 100. Potwierdziło się 60. Przyszło 30. Ostatni wieczór przed imprezą oraz poranek jest koszmarem i to nie dlatego, że trzeba sprzątać i przygotowywać; ale dlatego, że dostaję kilkanaście telefonów, smsów, czy wiadomości w social media: ej, jednak mnie nie będzie.
Czy ja mam dziwnych przyjaciół? Nie zależy im na mnie? Mają gdzieś mój wysiłek i chęć spotkania z nimi? Nie. Po prostu ulegają trendowi, w którym pakują w swoje życie, z założenia za dużo. Za dużo imprez, za dużo pracy, za dużo ludzi. Wszystkiego za dużo. Agenda pęka. No ale się da; tu wyjdę wcześniej, tu się spóźnię, a dwie inne rzeczy odwołam. A potem dzieje się normalne życie; dziecko zachoruje, wysypie się serwer, zepsuje samochód, dostaje niestrawności. Ale w moim (życiu?) kalendarzu nie mam strefy buforowej. Każdy przestój czy przesunięcie powoduje domino. A na końcu tego domina jest sms: jednak mnie nie będzie.
Każdy z przyjaciół miał ważny powód, żeby się „odkliknąć”, a ja się co roku zastanawiam czy mój stres i odczuwana przykrość jest tego warta?
Koniecznie opłata!
Drugie przebudzenie to organizowanie bezpłatnych pokazów czy szkoleń otwartych. Tendencja podobna jak z moją imprezą; przychodzi mniej-więcej połowa zapisanych osób. Na wielkich forach trenerskich w internecie jest to temat do comiesięcznych dyskusji.
W moim przypadku zmarnowane miejsca bolały szczególnie, ponieważ robię dużo treningów outdoorowych wymagających długiego przygotowywania. Zazwyczaj pomagają mi wolontariusze. Zdarzało się, że uczestników przychodziło mniej niż osób obsługujących wydarzenie.
Zrezygnowana, wprowadziłam zasadę karnej kaucji; jeśli się zgłosisz, nie odwołasz to płacisz karę. Od tego czasu przychodzą wszyscy 🙁 Nie jest tak, że Ci ludzie nagle zaczęli pakować mniej do swoich skelpowych koszyków. Po prostu, poprzez prosty mechanizm behawioralny, jak im się agenda sypie to wybierają mnie żeby nie zapłacić. „Odklikują” się gdzieś indziej.
Musisz ze mną ustalić jeśli chcesz się spóźnić
Trzecie przebudzenie przyszło z mało oczekiwanej strony; od mojego wielkiego nauczyciela świadomego ruchu, Adama Barleya. Tańczę „u Adama” od kilku lat. Uwielbiałam warsztaty z nim za wielką swobodę, która na nich panowała; można było przyjść i wyjść kiedy się chciało, tańczyć co się chciało, nie podążać za instrukcjami tylko wybierać swoją ścieżkę. Na początku mojej praktyki było to czymś tak kontrastującym z harcerstwem i żeglarstwem z którego wyrosłam, że musiałam się aż uczyć takiej wolności.
Aż nastał rok 2019, Adam zmienił nurt w ramach którego uczy. Zapisałam się na kolejny warsztat i z wielkim zdziwieniem zauważyłam, że bardzo wiele w komunikacji o warsztacie poświęca się spóźnianiu i wychodzeniu wcześniej. Obowiązywały naprawdę dziwne zasady; jeśli chcesz się spóźnić, to musisz zadzwonić do konkretnej osoby i się wytłumaczyć. A jak chcesz wyjść wcześniej to musisz to osobiście zgłosić Adamowi (warsztat dla kilkudziesięciu osób, sławny nauczyciel ect.). Nie mogłam tego zrozumieć. Warsztat rozpoczął się czekaniem w ciszy na wszystkich spóźnialskich, obdarzonych ponurym spojrzeniem nauczyciela. Uwierało. Po 2 dniach zgłosiłam organizatorkom, że mi z tym źle. Brakowało mi wolności i szanowania mojego wyboru. Nawet jak ja, lub ktoś się spóźnił – no to chwila, jesteśmy dorośli, jest weekend, może były korki – o co come on?
Na początku kolejnego dnia warsztatów, Adam zebrał nas i odniósł się do tego, Żąłuję, że nie umiem zacytować w całości tego co powiedział, jednak przesłanie było takie:
- zawsze mnie, jako nauczyciela, wkurzało gdy ludzie się spóźniali. Uczyłem się do tego przyzwyczajać, testowałem różne strategie, niemniej – denerwowało mnie to zawsze. W pewnym momencie uznałem, że potrzeby uczestników nie muszą być ważniejsze niż moje i przestałęm się kryć ze swoim wkurzeniem („O rany, mam tak samo” pomyślałam natychmiast!)
- sprzeciwiam się światu, w którym ludzie tak sobie organizują czas, że nie ma szans, aby wykorzystali go jakościowo. Zgłaszają się na zbyt wiele wydarzeń, chcą odwiedzić zbyt wiele miejsc, w związku z tym ciągle się spieszą, spóźniają i są nieobecni duchem („O rany, mam tak samo” pomyślałam natychmiast!)
- liczy się dla mnie każda osoba, która jest ze mną na wydarzeniu. Tworzymy tutaj coś razem. Gdy się spóźniasz, albo wychodzisz wcześniej – pozbawiasz nas wszystkich tego co wnosisz do grupy, zaburzasz balans, który tkamy razem. Nie chcę żebyś się spóźniała, dlatego, że tak bardzo ważne jest dla mnie, że jesteś częścią tej grupy („O rany, mam tak samo” pomyślałam natychmiast!)
Bardzo, bardzo długo myślałam o tym co Adam powiedział. Przez lata próbowałam przestać się złościć na uczestników szkoleń, którzy się spóźniają. Tłumaczyłam sobie, że przecież to ich strata, że zatrzymało ich pewnie coś ważnego, bla bla bla. I tak byłam wkurzona.
Teraz bliżej mi do starych wykładowców z uniwerku, którzy zamykali drzwi od wewnątrz gdy rozpoczynał się wykład. Kiedyś uważałam ich za freaków – dziś, lepiej rozumiem.
Chce świata, w którym ludzie mają czas na relacje i jakościowe podejście do tego co robią. Nie chcę prowadzić szkoleń dla głodnych, zasapanych uczestników, którzy wbiegają spóźnieni z bólem na twarzy i odbijającym się żalem w oczach za tym na czym ich nie ma wybierając to, na czym są.
Twórcza nuda
Na koniec warto, po raz kolejny, przypomnieć, że nuda jest warunkiem kreatywnego i twórczego myślenia. No nie da się naprawdę tworzyć gdy mamy wiecznie przeciążony RAM. Można z siebie wycisnąć wydajność, można się wytresować do efektywności, ale na dłuższą metę to jest autostrada do wypalenia zawodowego i emocjonalnego.
Dlatego, gdy będziesz aplikowała/aplikował sobie kolejną technikę jak uczynić swoją agendę bardziej wydajną i ograniczyć „marnowanie czasu” zastanów się czy nie ulegasz „zaśmiecaniu” swoich planów zbyt dużą liczbą aktywności. A gdy komuś chcesz powiedzieć, kliknąć, czy potwierdzić, że będziesz – zrób to odpowiedzialnie. A potem przyjdź 🙂 Less is more 🙂
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz