O co chodzi w Ocenianiu Kształtującym?
Oto „przedruk” („przekopiuk” ? :] ) wywiadu o meandrach oceniania, którego udzieliłam dla Klubów Młodego Odkrywcy Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. O tym, czym jest KMO: tu. Oryginalny wywiad:tu.
Umiejętność wspierania uczniów w rozwoju i motywowanie do postępów, to ważne kompetencje Opiekuna KMO. Na zajęciach nie stawiamy ocen, nie robimy sprawdzianów ani nie dzielimy dzieci na zdolne i powolne. Dobrym sposobem na towarzyszenie klubowiczom w odkrywaniu przez nich świata, to Ocenianie Kształtujące. Na czym polega, opowiada trenerka Agnieszka Leśny, pedagożka i antropolożka, która prowadziła warsztaty z OK na VII Forum KMO.
Zgodzisz się, że każdy uczeń w klasie ma takie same szanse, by opanować materiał przekazywany przez nauczyciela?
Nie, absolutnie się nie zgadzam.
Dlaczego?
To jest bardzo śmiała teza. Zakłada, że wszyscy uczniowie w klasie mają te same możliwości, są na tym samym poziomie, a poza tym usłyszeli nauczyciela w tym samym momencie i usłyszeli to, czego potrzebują, żeby się uczyć. Niestety tak nie jest.
Co nauczyciel może zatem zrobić, żeby te szanse wyrównać?
Przede wszystkim jak najlepiej poznać swoich uczniów i odpowiednio zorganizować przestrzeń nauki. Organizacja przestrzeni ma bardzo duże znaczenie. Badania pokazują, że część uczniów nie odpowiada na pytania po prostu dlatego, że ich nie słyszy.
Czyli kiedy uczeń siedzi na końcu klasy, to…
…nauczyciel czasami sam odpowiada sobie na pytanie, zanim uczeń jest w stanie je przyswoić. Aby temu przeciwdziałać, warto stosować różne techniki, a wiele ciekawych przynosi ocenianie kształtujące. Jako całościowa koncepcja pojawiło się w Polsce kilka lat temu, a teraz staje się rzeczą powszechną. Według mnie ocenianie kształtujące (OK) stanowi jedną z odpowiedzi na pytanie, jak uczniom o różnych potrzebach i możliwościach pomagać skutecznie się uczyć.
Czym się różni od oceniania sumującego, które dominuje w polskiej szkole?
Ocenianie sumujące, inaczej ocenianie sumaryczne, jest pokłosiem myślenia, że musimy wystandaryzować ocenianie – najlepiej poprzez testy. W założeniu chodzi między innymi o to, żeby zmniejszyć wpływ sympatii bądź antypatii nauczyciela względem konkretnych uczniów na sposób ich oceniania lub innych czynników zaburzających ocenę „obiektywną”. Zgodnie z takim rozumowaniem wszyscy muszą być oceniani sprawiedliwie – przez tego samego nauczyciela, za to samo i wedle jednakowych kryteriów. Stopień czy inna forma punktacji wydają się w tym przypadku najbardziej odpowiednie, na przykład w przypadku egzaminu maturalnego z matematyki. Niestety na co dzień, na zajęciach w klasie nie da się osiągnąć takiej obiektywności, ponieważ ludzie to nie maszyny. Tak można oceniać wyniki badań naukowych, a nie zdolności młodych ludzi. Ocenianie kształtujące stara się odejść od stopni na rzecz konstruktywnej informacji zwrotnej. Zadaniem nauczyciela jest powiedzieć uczniowi, co dobrze w danym zadaniu wykonał, co może poprawić i jak to zrobić. I nie stawiać za to stopnia. Brak ocen sprawia, że uczeń mniej się boi. Jeśli pozwolimy uczniom popełniać błędy bez konsekwencji w postaci przysłowiowej „lufy”, będą wiedzieli, że są one naturalną częścią procesu uczenia się. To jak nauka chodzenia – jedna „gleba”, druga „gleba”, aż w końcu wstaję i idę. Takie nastawienie pozwala odstąpić od uczenia się tylko dla stopni – postawy, na którą narzeka wielu współczesnych nauczycieli.
To całkowita zmiana podejścia do nauczania, która odwraca role obowiązujące wcześniej w szkole. To uczeń jest odpowiedzialny za to, że się uczy (czy nawet konstruuje wiedzę), a nauczyciel mu w tym jedynie pomaga. Żeby uczeń mógł wziąć na siebie tę odpowiedzialność, powinien mieć wpływ na wybór najbardziej odpowiedniej dla siebie formy nauki, a czasem nawet i jej treści. Ciekawą techniką polecaną przez Centrum Edukacji Obywatelskiej jest „NaCoBeZu” (czyli „Na Co Będziemy Zwracać uwagę”). Polega ona na tym, że nauczyciel i uczniowie, podsumowując materiał, wspólnie i na równych prawach wybierają to co w nim najważniejsze i razem decydują, z czego będzie sprawdzian. Dzięki temu uczniowie wiedzą, czego się od nich będzie oczekiwało – ale też dokonali wcześniej selekcji informacji, odbyli dyskusję i ustalili priorytety. To bardzo ważne umiejętności w dzisiejszym świecie.
Jak nauczyciel może wspierać wybór najlepszej formy uczenia się?
Jeżeli nauczyciel będzie wprowadzał różne formy, to uczniowie prędzej czy później sami się zorientują, co dla nich jest najlepsze. Pytanie, czy nauczyciel będzie w stanie to uszanować i czy będą ku temu warunki. Bardzo często się mówi, że niekorzystne procesy w klasie generują nauczyciele, nie uczniowie. Możemy tu przywołać klasyczny przykład dzieci, które potrzebują kiwać się na krześle. Mają taką potrzebę ruchową. Jeśli nauczycielowi to przeszkadza i tego zabrania, może to być dla ucznia blokujące. Swój wysiłek koncentruje na tym, żeby się nie kiwać, a nie na tym, żeby podążać za tokiem lekcji. Określenie zachowań akceptowalnych w klasie i tego, na co uczniom można pozwolić, to wielkie zadanie dla pedagoga. Według mnie mitem jest myślenie, że jeżeli uczniowie będą mieli dużo wolności na lekcji, to tę lekcję „rozwalą”. Pierwszych pięć zajęć zapewne tak, jednak przykład szkół demokratycznych pokazuje, że jak dzieciaki już się wyszaleją, to po prostu chcą się w spokoju uczyć i znaleźć swój sposób uczenia się.
Podejście konstruktywistyczne wydaje się bardziej konstruktywne, niż powielanie form zaproponowanych przez nauczyciela.
To dwie różne rzeczy. Z jednej strony uważam, że uczeń powinien móc sprawdzić, jaki sposób uczenia się jest dla niego najlepszy. Część będzie wiedziała to z domu czy z przedszkola. Intuicyjnie. A część – nie. Mamy różne techniki uczenia się i dobrze by było, gdyby nauczyciel pokazał uczniom cały ich wachlarz – tak by mogli wypróbować je wszystkie i znaleźć najlepszą dla siebie.
Nie wszyscy uczniowie są jednakowo zainteresowani nauką.
Istnieje wiele badań, które wskazują, że ludzie z natury bardzo lubią się uczyć. Dopiero gdzieś w toku edukacji jakiś mechanizm – społeczny, biologiczny czy psychologiczny – sprawia że ich motywacja spada. Ocenianie jedynie wyników wykonanego wysiłku to jedna z przyczyn. Jeżeli nagradzany jest tylko i wyłącznie efekt końcowy czyjejś pracy, to bardzo psychologicznie uzależnia. Zamiast na procesie dochodzenia do rozwiązania nasze myślenie koncentruje się na tym, czy nasza praca zostanie zaliczona czy nie. Amerykańska badaczka prof. Carol Dweck wykazuje w swoich badaniach, że podobna postawa kształtuje tak zwany fixed mindset, czyli zablokowany, zamknięty sposób myślenia. Przeciwnością jest growth mindset – otwarta postawa na świat, która jest wzmacniana przez docenianie całego procesu dochodzenia do rezultatu. Badania Dweck pokazują, że może mieć to ogromne znaczenie w edukacji dzieci i młodzieży. To jaką mamy postawę może wpływać na poczucie własnej wartości, umiejętność radzenia sobie z porażkami, motywację do podejmowania nowych wyzwań!
Jedni uczniowie radzą sobie w procesie edukacyjnym bardziej sprawnie, inni mniej. Jak formułować informację zwrotną, żeby uniknąć dzielenia ich na lepszych i gorszych?
Jeżeli uczniowie będą wiedzieć, że nauczyciel dostrzega wyjątkowość każdego z nich i docenia ich postępy – nie zaś redukuje do nazwiska na klasówce z błędami albo kulfonami, to u uczniów nie powinno pojawiać się poczucie niesprawiedliwości. Oczywiście to bardzo zależy również od środowiska – czy silnie występuje w nim zjawisko porównywania się i rywalizacji czy też nie. Ocena sumująca wzmacnia tego typu mechanizmy. „Ty masz czwórkę, ja mam piątkę, to znaczy – ja jestem lepszy, ty jesteś gorszy”. Zestawianie tych dwóch informacji nie powinno mieć miejsca. W związku z tym należy ucinać u dzieciaków mechanizm porównywania się.
Czy edukacja może być wolna od presji?
Moim zdaniem nie da się zrobić tak, żeby była całkiem wolna od presji. Stres pomaga w życiu i mobilizuje, wyewoluował jako pożyteczny dla człowieka mechanizm biologiczny. Chodzi natomiast o to, żeby ta presja była wywierana wtedy, kiedy jest naprawdę potrzebna. Niestety w szkole często tak się nie dzieje.
Ważnym elementem oceniania kształtującego jest też ocena koleżeńska. Kiedy w takiej sytuacji zetknięci zostaną dwaj uczniowie – ten „lepszy” i ten „gorszy” – pierwszy zamiast pomóc, może chcieć okazać drugiemu swoją wyższość…
Badania procesów, które zachodzą w klasie, zupełnie tego nie potwierdzają. Przeciwnie, niektórzy uczniowie są w stanie lepiej wytłumaczyć kolegom jakieś zagadnienie niż nauczyciel. Porozumiewają się między sobą tym samym językiem, łatwiej jest im odtworzyć swój własny proces myślenia. Uczniowie najczęściej trzymają sztamę! Umiejętność udzielania konstruktywnych informacji zwrotnych osobie, z którą się współpracuje, wydaje się być obecnie ważna. Umiejętność tę świetnie rozwija właśnie ocena koleżeńska, której uczniowie uczą się dokonywać w partnerstwie z nauczycielem.
Jak zadać dobre pytanie angażujące uczniów?*
To szerokie zagadnienie dotyczące między innymi celowości zadawanych pytań. Ważne, aby nauczyciel, zadając konkretne pytania, był świadomy, jaki jest ich cel. Czy mają one pokazać dorosłemu, jak uczeń rozumuje, czy sprawdzać wiedzę. Wydaje się, że najbardziej angażujące pytania to te, które wymagają od ucznia wykonania pewnej operacji myślowej – wiążącej się z koniecznością głębokiego zrozumienia i przekształcenia danego zagadnienia czy zbudowania jakiejś metafory. Angażujące pytania to ciekawe pytania, a nie takie, które sprawdzają, czy uczniowie zrobili pracę domową.
Na przykład?
Proste – zwykle niezbyt angażujące – pytanie typu „Co to jest?” narzuca prostą odpowiedź typu „To jest orzęsek”. Pytanie angażujące dotyczące orzęska mogłoby natomiast brzmieć tak: „Gdyby ten organizm mógł mieć nogi, to skąd by one wyrastały?”. To jest ciekawe pytanie, pytanie-zagadka, na które sama bym chciała znać odpowiedź. Jej udzielenie wymaga ode mnie nie tylko zrozumienia, czym jest orzęsek i jak jest zbudowany, ale też twórczego myślenia.
Oczywiście na każdej lekcji nie da się zadawać tylko takich pytań. Warto tę praktykę rozwijać stopniowo. Na przykład w ciągu kilku pierwszych lekcji zadawać uczniom tylko jedno takie otwarte pytanie, a więc skłaniające ich do twórczego myślenia, a nie mające na celu sprawdzenie tego, co zapamiętali…
Jak rodzice mogą wspierać pracę nauczyciela?
Niech nie przeszkadzają za bardzo.
Słucham?
W tej chwili jest tak, że w różnych szkołach, gdzie eksperymentuje się z wprowadzaniem alternatywnych form oceniania, grupą najbardziej blokującą bywają rodzice – przyzwyczajeni, że stopnie są miarą tego, jak ich dziecko się uczy. Sami tak byli oceniani. Mają tendencję do porównywania wyników swojego dziecka z wynikami rówieśników i część z nich nie potrafi odnaleźć się w szkole, w której tych stopni brakuje. Ocena opisowa to dla nich za mało. Pytają dziecko: „A co naprawdę dostałeś?” albo „Ale czy to dobrze czy niedobrze?”. To wypaczyło założenie braku ocen w klasach 1–3. W nauczaniu zintegrowanym miało ich nie być, jednak na wielką prośbę rodziców w niektórych szkołach zamiast jedynek wprowadzono smutne buźki, a zamiast szóstek – uśmiechnięte buźki. To tak naprawdę też są stopnie. Przestawienie się na inny niż tradycyjny sposób oceniania to duży wysiłek dla nauczyciela i byłoby wspaniale, gdyby rodzice ufali mu i go w tym wspierali.
Rodzice są zabiegani, nie mają czasu się wczytywać.
No to niech zapytają dziecko. Najlepszym sposobem, aby dowiedzieć się, czego się dziecko nauczyło, jest rozmowa z nim. Skończmy z myśleniem, że jeśli dostało piątkę, to znaczy, że czegoś się dowiedziało. Absolutnie nie! Umieć coś znaczy rozumieć to i adekwatnie tego używać. W związku z tym najprostsza rozmowa jest dużo lepsza niż sprawdzanie stopni.
Osobiście gorąco zachęcam rodziców, żeby wspierali nauczycieli w eksperymentach z ocenianiem, bo są one bardzo trudne. Bez tego wsparcia w systemie skonstruowanym do stosowania ocenia sumującego nauczyciele porywają się z motyką na słońce. Rodzice mogą tę motykę podtrzymać, albo walnąć nią w głowę nauczyciela.
Miałaś takie odczucia jako nauczycielka?
Próbowałam wprowadzić ocenianie kształtujące w swojej pracy i na początku poległam. W związku z tym mam wielki szacunek dla nauczycieli, którzy podejmują takie próby. Chcę im jednak swoim przykładem dodać otuchy. Prowadząc później badania, miałam możliwość rozmawiania ze swoimi uczniami pięć lat po tym, gdy robiliśmy wspólnie ten eksperyment i oni bardzo dobrze te lekcje wspominali. Byłam zaskoczona. Stąd wiem, że było warto, ale wytrzymanie pierwszych trzech miesięcy wymagało ode mnie naprawdę wielkiego wysiłku.
Co było w tym najtrudniejsze?
Wszyscy musieliśmy wyrwać się z utartych kolein myślenia: ja, uczniowie, rodzice i nauczyciele innych przedmiotów, którzy pomysł oceniania bez ocen uważali za niedorzeczny. Badania prof. Doroty Klus-Stańskiej pokazują, że nauczyciele, pracując w szkole, przenoszą swoje doświadczenia z czasów, kiedy sami byli uczniami. Jeżeli spędziliśmy kilkanaście lat w systemie pełnym stopni, to zmiana myślenia nie jest łatwa. Pamiętam również, jak bardzo było to czasochłonne, bo rodzice przychodzili i pytali: „Skoro nie ma w dzienniku stopni, niech mi pani powie, jak uczy się moje dziecko”. Elementy oceniania kształtującego starałam się stosować później jeszcze wiele razy, nim byłam zadowolona z rezultatów.
Czy można w ogóle w szkole całkowicie zrezygnować z oceny sumarycznej?
Uważam, że polska szkoła nie jest gotowa na rezygnację z oceny sumującej. Mówiąc szczerze, nawet nie wiem, czy byłoby to bardzo dobre. Myślę, że nie na tym etapie. W związku z tym korzystne jest kombinowanie z różnymi formami oceniania. Tak się zresztą zaleca – np. w czasie opanowywania jakiegoś działu mamy informację zwrotną i ocenę koleżeńską. Natomiast kiedy już jest klasówka podsumowująca cały dział, dostajemy za nią stopień. Chodzi o to, żeby w dzienniku było jedynie kilka stopni na cały rok, a nie kilkanaście – z każdej kartkówki.
To, że istotne jest docenianie samego procesu dochodzenia do rezultatu – na co, jak wspomniałaś, zwraca uwagę prof. Carol Dweck – idzie w poprzek oczekiwaniom, jakie narzuca nam kultura, w której żyjemy. Miarą sukcesu jest efekt – najlepiej szybko osiągnięty.
Tak, to prawda. Natomiast można to wykorzystać na przykład w grywalizacji. Jeżeli wprowadzimy ją na lekcji jako metodę sprawdzania wiedzy, to wtedy tzw. instant feedback (natychmiastowa informacja zwrotna), który jest cechą gier – bo w grze tracimy „życie” czy punkty natychmiast – sprawdza się bardzo dobrze. Tylko że nauczanie to nie pieczenie muffina w mikrofalówce. Nie będzie szybkich efektów i nie na tym naprawdę nam zależy – tutaj stawką jest poczucie własnej wartości młodych ludzi, poczucie, które jest potem przyczyną życiowych powodzeń lub niepowodzeń. Teraz mówimy o tym, że w Polsce wzrasta niesamowicie odsetek młodzieży, która ma problemy psychiatryczne. Wiążę się to między innymi z tym, co się dzieje z ich poczuciem własnej wartości. Złe stosowanie ocen szkolnych i niesprzyjające środowisko oraz nieodpowiednie relacje dorosły-dziecko to poczucie własnej wartości niszczą. Zastanówmy się więc, czy ważniejsza jest nasza wygoda i wygoda rodziców, którzy mogą sobie po prostu sprawdzić stopnie dziecka w Librusie, czy jednak to, o co naprawdę toczy się ta gra. Stawką jest wychowanie pokolenia myślących, silnych, wspaniałych młodych ludzi.
Czy szkoła może być sprawiedliwa?
Bardzo bym chciała więcej takich eksperymentów, jakie prowadzi się w szkołach demokratycznych, gdzie nie ma oceniania sumującego albo jest ono marginalne. Są przykłady takich szkół na świecie, które pokazują, że edukacja może bez tego funkcjonować. Fakt – jest ich mało. Ale jeśli największe korporacje odchodzą od zestandaryzowanych ocen pracowniczych na rzecz indywidualnego podejścia do pracownika, to nie potrzebujemy już szkoły, która ustawia wszystkich pod linijkę i ma obsesję na punkcie obiektywności, standaryzacji, wyrównania. Wartością społeczeństwa jest jego różnorodność, świadomość talentów i wad. Świat biznesu już to zrozumiał. Oby nasz świat edukacji też.
Rozmawiał Piotr Włodarczyk
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz